Z poprawczaka w nieznane

Ten styl znamy dobrze, z przedstawianych w trakcie poprzednich edycji Warszawskiego Festiwalu rumuńskich filmów. Skazują one widza na graniczące z masochizmem ciągłe podążanie za udręczonym
Ten styl znamy dobrze, z przedstawianych w trakcie poprzednich edycji Warszawskiego Festiwalu rumuńskich filmów. Skazują one widza na graniczące z masochizmem ciągłe podążanie za udręczonym bohaterem, osaczają. Ich dusznej atmosfery nie da się łatwo zapomnieć. Komu wydawało się, że po sukcesie Cristiana Mungiu ten sposób opowiadania historii zamieni się u Rumunów w manierę, ten był w błędzie. Rumuńska "neorealistyczna" szkoła wciąż ma nam sporo do zaoferowania, co właśnie nam udowadnia debiutant Florin Serban.

"Jak chcę gwizdać, to gwiżdżę" to znakomite kino społeczne i psychologiczne jednocześnie. Film surowy, bez stylistycznych zdobników. Prócz tych podobieństw do znanych z ostatnich lat filmów rumuńskich, znajdziemy tu i różnice: akcja toczy się dość wartko, a film daje widzowi więcej miejsca na wzięcie oddechu niż chociażby "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni".

Sama historia należy raczej do przygnębiających: Silviu spędza monotonne dni w poprawczaku (choć można pomyśleć, że to więzienie – tyle w nim zabezpieczeń). To ostatnie dni jego kary, perspektywa wyjścia i prowadzenia normalnego życia są już bardzo blisko. Jednak na tym ostatnim zakręcie pojawią się nieprzewidziane komplikacje: chłopaka odwiedza jego młodszy brat, któremu zastępuje nieobecnych rodziców. Okazuje się, że z zarobkowej emigracji we Włoszech wróciła właśnie matka obu chłopaków i chce zabrać małego do siebie. Silviu ogarnia wściekłość. Jego bunt, który wydawał się już skutecznie spacyfikowany przez restrykcyjną władzę, ponownie narasta.

Początkowo chłopak wydaje się idealnie pasować do zakładu: porusza się, patrzy jak zbir. Jednak wraz z rozwojem akcji, okazuje się o wiele bardziej złożonym charakterem. Nawet jego mniej pozytywne cechy są raczej świadectwem zagubienia, może niedojrzałości, ale nie wewnętrznego zła. Dlatego kibicujemy bohaterowi niemal od początku. Szczególnie, że reżyser traktuje go dość wyrozumiale: nie obarcza go żadnym niewybaczalnym uczynkiem (nie dowiadujemy się, za co Silviu siedzi). Ale nie wysuwa bezpośrednio oskarżeń. Czy winę za położenie Silviu ponosi lekkomyślna matka, której, jak mówi Silviu, zależy tylko na pieniądzach? Niektóre rysy "Jak chcę gwizdać, to gwiżdżę" przywodzą na myśl "Proroka": nawet jeśli ktoś zostaje zamknięty z powodu jednorazowej wpadki, w otoczeniu bardziej doświadczonych zbirów łatwo będzie mu przeistoczyć się w profesjonalnego przestępcę. Ale Serban nikogo nie naśladuje, przemawia własnym głosem. Najlepiej wychodzi mu to w zakończeniu: wspaniale wygranej, długiej, niemej scenie, w której bardzo łatwo było o potknięcie, nadwerężenie naszej wiary w całą historię. To, że scena się udała, potwierdza, że mamy do czynienia z bardzo zdolnym reżyserem.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones